Atmosfera oczekiwania, ulice posypane trocinami, misternie rozstawione stragany z dewocjonaliami, balony w kształcie Maszy i świnki Peppy, a w powietrzu unosi się zapach przygotowywanych słodkich torrone. Z kościelnych okien, balkonów urzędu miasta czy tarasów zwykłych kamienic mieszkalnych powiewają ozdobne płachty purpurowego materiału z wyszywaną złotą nitką literą A. A jak Agata, A jak Sant’Agata, a więc święta Agata – patronka Katanii…


Rokrocznie w dniach 3-6 lutego rozpoczynają się w Katanii uroczyste obchody święta patronki miasta. Starówka pęka w szwach przepełniona tłumami dewotów oraz turystów, osiągając zawrotne liczby, a tym samym stając się jednocześnie trzecimi najważniejszymi obchodami religijnymi na świecie. Święto Katanii “wyprzedzają” tylko Settimana Santa w Sewilli i peruwiańska Festa del Corpus Domini di Guzco.
Skąd jednak uwielbienie i oddanie? Czym zasłużyła sobie na nie święta patronka?

Otóż, zgodnie z podaniami, szlachetnie urodzona Agata żyła w III wieku. Młoda chrześcijanka w wieku piętnastu lat postanowiła poświęcić swoje życie Bogu czego symbolem, jak głosi tradycja, był czerwony welon opadający na jej ramiona – wyraźnie widoczny na ikonografiach przedstawiających świętą. Agata odgrywała istotną rolę w chrześcijańskiej wspólnocie, przygotowując współbraci do przyjęcia sakramentów chrztu, pierwszej komunii i bierzmowania. Niestety, kiedy Agata skończyła zaledwie dwadzieścia jeden lat do Katanii zawitał rzymski namiestnik Quinziano z zamiarem wymuszenia respektowania edyktu cesarza Decjusza, zgodnie z którym wszyscy chrześcijanie mieliby publicznie wyrzec się swojej wiary. Na tę wieść Agata wraz ze swoją rodziną postanowiła uciec do Palermo. Niestety, jak się okazało, nawet w Palermo nie była bezpieczna i została zmuszona do powrotu do Katanii. Quinziano, kiedy tylko spotkał Agatę, zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Kiedy dowiedział się o jej religijnym oddaniu, rozkazał, by wyrzekła się swojej wiary. Agata zdecydowanie odmówiła. Taka odmowa nie mogła spotkać się z brakiem konsekwencji. Urażony Quinziano oddał ją pod “opiekę” kurtyzany Afrodisii i jej córek. Wywierając nieustanną presję – na przemian grożąc jej i wystawiając Agatę na rozliczne pokusy, miały spowodować, by uległa namiestnikowi. Próba ta nie przyniosła jednak oczekiwanych rezultatów, Agata przeraziła swoje kusicielki swoją niezłomnością i siłą charakteru tak bardzo, że te odmówiły dalszego wykonywania powierzonego im zadania. Jak się okazało od procesu do wtrącenia do więzienia i zadania wymyślnych tortur, których na celu miało być złamanie dziewczyny, nie było daleko. Poddanej chłoście Agacie brutalnie odjęto kleszczami piersi. Zgodnie z powtarzaną przez Katańczyków historią nocą po owym wydarzeniu, Agacie objawił się święty Piotr, który nie tylko napełnił ją pocieszeniem, ale i cudownie uzdrowił zadane jej rany. Kolejnego dnia Agatę skazano na tortury z użyciem rozżarzonych węgli. Następnej nocy oddała ostatnie tchnienie w swojej więziennej celi.

Gorące serca Katańczyków nie mogły pozostać obojętne na męczeńską śmierć młodej chrześcijanki pochodzącej z ich rodzinnego miasta. Ale to, co stało się potem, jeszcze bardziej związało mieszkańców Katanii z “ich” świętą.
Otóż rok po śmierci Agaty, Katania została poddana ciężkiej próbie. Niezwykle silna erupcja Etny, zagroziła losom miasta. Ognista lawa, niszcząc wszystko to, co napotkała na swojej drodze, dotarła do obrzeży Katanii. Przerażeni mieszkańcy zanieśli w procesji cudem ocalały welon Agaty i … 5 lutego, a więc w rocznicę męczeństwa, lawa zatrzymała swoją nieokiełznaną i niszczycielską wędrówkę. Zgodnie z historią patronka Katanii uchroniła miasto od niszczycielskiego żywiołu kilkanaście razy – tak w 1669 roku, kiedy to lawa dotarła aż do znajdującego się na starówce Castello Ursino (gdzie zresztą do dziś można podziwiać imponujące ilości zastygłej lawy), jak i w 1886 roku, kiedy to zagroziła miasteczku Nicolosi. Katańczycy zwracali się do świętej zagrożeni nie tylko erupcjami, ale i trzęsieniami ziemi czy epidemiami nawiedzającymi miasto. I… zwracają się do niej po dziś dzień w sytuacjach mniej lub bardziej krytycznych, prosząc o błogosławieństwo, pocieszenie i pomoc.

Wróćmy zatem do święta.
Coroczne obchody to niezwykłe pomieszanie religijności z folklorem, sacrum i profanum. To połączenie religijnej procesji z tradycjami świeckimi. To właśnie podczas tego święta wszyscy wybiorą się do cukierni, by zaopatrzyć się w słodkie torrone, zielone migdałowe olivette di sant’agata oraz klasyczne cassaty, o których pisałam tutaj.



To z okazji tego właśnie święta na niebie rozbłysną fajerwerki – niezwykłe widowisko z akompaniamentem muzyki, którego rozmach z powodzeniem może przyćmić to sylwestrowe. To wreszcie imponujących rozmiarów procesja, podczas której tak zwani dewoci odgrywają niebagatelną rolę. Ubrani w charakterystyczne białe tuniki przewiązane sznurem, specyficzną czarną aksamitną czapkę, zaopatrzeni w białe rękawiczki i takąż chusteczkę biorą na siebie ciężar bezpiecznego przeprowadzenia relikwii Świętej przez ulice miasta. Ciężar – tak dosłownie, jak i w przenośni, bo srebrny fercolo o wadze 17 kwintali, zostaje osadzony na specjalnej platformie i wraz z umieszczonym srebrnym popiersiem świętej Agaty, relikwiami i dodatkowo ciężarem stojących na samej “platformie” dewotów, osiągaja niebagatelną wagę 30 kwintali. Nie posiadając silnika, niezwykle ciężka “platforma” zostaje przeciągnięta siłą ludzkich rąk przy pomocy dwóch grubych lin przez ulice miasta, nie wyłączając bardzo stromej ulicy San Giuliano. A to wszystko poprzedzone charakterystycznym “tańcem” pozłacanych candelore i przy akompaniamencie rozentuzjazmowanych pokrzykiwań dewotów. Cittadini, cittadini, semu tutti devoti tutti? (dosłownie: Mieszkańcy, mieszkańcy jesteśmy wszyscy dewotami wszyscy?) – pada co chwilę wykrzyczane ostatkiem sił pytanie, na które jedyną odpowiedzią może być odpowiedź pozytywna.

Tłum ludzi, gwar, śmiech dzieci, okrzyki dewotów, radość, wzruszenie, święte uniesienie jaśniejące na obliczach mniej lub bardziej świętych… o Świętej i jej niezwykłym święcie, można by pisać i pisać, ale… może warto byłoby, kiedyś zagościć w Katanii właśnie na początku lutego…

